ZAPRASZAMY NA ROZMOWĘ Z TOMASZEM MARCINKIEM

Maciej Mikołajczyk: Swoją przygodę ze sportem zacząłeś od piłki nożnej, później przerzuciłeś się na pływanie i lekkoatletykę, by ostatecznie całe swoje życie podporządkować triathlonowi. Czemu postawiłeś na „potrójny wycisk”? Czy robisz to, co daje Ci satysfakcję?

Tomasz Marcinek:
Zacząłem od futbolu i były to piękne chwile. Pamiętam czasy, gdy od rana do wieczora grało się wszędzie, gdzie była przestrzeń. Nie trzeba było wiele. Pewnie gdybym mieszkał w innym mieście niż Racibórz, to grałbym zawodowo. Piłkę trzeba czuć, choć nie miałem wtedy fizycznych warunków, a że byłem nadpobudliwy, to grałem całymi dniami. Pływanie doszło przy wyborze w czwartej klasie szkoły podstawowej. Przez pierwszy tydzień postawiłem na klasę lekkoatletyczną, jednak szybko zrezygnowałem z niej na rzecz basenu. Na poważnie za pływanie wziąłem się jednak dopiero pod koniec gimnazjum. Pamiętam dobrze, kiedy pływałem 18-20 km w ciągu dnia, przez 5-6 dni w tygodniu i nie byłem w ogóle zmęczony treningiem. Jeśli chodzi o moje wyniki, to po półtora roku ostrego treningu byłem w stanie popłynąć 1500 metrów w czasie 16:50 min. Na triathlon postawiłem w sezonie 2008/09. Początki zawsze są trudne, więc na swojej pierwszej OOM zająłem 21 miejsce, później w zawodach juniorskich byłem trzynasty, a w kolejnym roku czwarty. W tamtym okresie byłem prowadzony bardzo spokojnie. Nie było „spinki” na wynik. W ostatnim wieku juniora biegałem w najcięższym tygodniu po 40-50 kilometrów.

Niektórzy mówią o Tobie, że jesteś zbyt ambitny. Sam przyznajesz, że nienawidzisz przegrywać. Jak zatem znosisz swoje niepowodzenia? Po jakim czasie mija Ci złość?

Nie możesz być leniwy. Musisz być ambitny, mieć obsesje nad tym, co robisz, aby dojść wysoko. To, co ktoś inny mówi, nie ma dla Ciebie znaczenia, ty sam musisz decydować, co zrobisz. Musisz słuchać siebie i pracować każdego dnia najlepiej, jak potrafisz. Pewnie zdarzają się potknięcia, ale takie jest życie i z nich musisz wyciągać wnioski na przyszłość. Możesz przegrać i musisz być na to gotowy, jednak zawsze musisz popatrzeć wstecz i po niepowodzeniu pójść do przodu. Formy nie będziesz miał na każdym starcie mistrzowskiej, dlatego, gdy przegrasz, pogratuluj tym, co z tobą wygrali i trenuj dalej. Gdy się przegrywa i jest załamka na chwilę, tak jak z bólem, później wychodzisz na trening i robisz dalej swoje. Gorycz porażki jest u mnie chwilowa, bo w następnym tygodniu mam zazwyczaj kolejny wyścig. 

Dzięki triathlonowi zwiedziłeś wiele miejsc na świecie. Jakie kraje utkwiły Ci najbardziej w pamięci?

Najbardziej zapamiętałem wypad do Kolumbii i to jak z lotniska jechałem taksówką o drugiej w nocy, zastanawiając się, czy gdzieś w buszu nie dojdzie do jakiegoś dramatu (śmiech). Pewnie też Kenia - piękny kraj, ogarnięty biedą, lecz tamtejsi ludzie bardzo sympatyczni, pomocni i śmieszni. Na zwiedzanie nie mam jednak czasu, bo nie po to tam wyruszam. Jadę na obóz lub start w zawodach i tylko na tym się koncentruję.

Specjalizujesz się w triathlonie olimpijskim. Czy myślałeś nad tym, by spróbować swoich sił na dystansie 1/2 Ironmana? Jakie masz doświadczenie, jeśli chodzi o starty w maratonach?

Tak. W ostatnim czasie wolę wprawdzie zawody z draftingiem w porównaniu z olimpijką. Coraz bardziej zależy mi na sprincie i pracą nad jeszcze krótszym dystansem. Trochę inaczej podchodzę do tego teraz, póki co mój trening jest skoncentrowany na poprawie cech motorycznych. Nie skupiam się na objętości. Dziś mogę powiedzieć, że jestem bardzo silnym i szybkim zawodnikiem, jednak mam jeszcze wiele pracy do zrobienia. Zacznie się od listopada 2017 roku i myślę że kolejne dwa lata pozwolą mi prezentować już bardzo wysoki poziom. Dotychczas pracowałem spokojnie, mało biegałem, 50-60km w tygodniu, a już mogłem pobiec w czasie 15:02/5km na stadionie w maju tego roku. Trzeba czekać. Trening to proces, który ma trwać. Musisz mieć szybkie i mocne ciało, żeby móc się później rozwinąć na dystansie. Na 1/2 Ironmana startowałem do tej pory raz, w Poznaniu w 2014 roku, kiedy byłem trzeci w kategorii Open, a drugi w mistrzostwach Polski, tuż za Kacprem Adamem. Mój start jednak poszedł z marszu, bo sześć dni wcześniej brałem udział w klubowych mistrzostwach Polski sztafet, dwa dni później wsiadłem na rower czasowy i poleciałem. Myślę, że jeszcze kiedyś wystartuje w maratonie.

Jak wspominasz rywalizację z Łukaszem Kalaszczyńskim?

Myślę, że jak z każdym innym zawodnikiem. Było to mocno nagłośnione, lecz sądzę, że dla nas dwóch był to normalny start i każdy miał swoje zadania. Łukasz to znakomity sportowiec i myślę, że jeszcze bardzo dużo może pokazać.

W 2014 roku miałeś okazję trenować wspólnie z Mają Włoszczowską. Czego nauczyłeś się od dwukrotnej wicemistrzyni olimpijskiej w kolarstwie górskim?

 Zgadza się. W 2014 roku przebywaliśmy wspólnie na obozie w górach Sierra Nevada. W skrócie - nauczyłem się od niej, że trzeba być bardzo wytrwałym, wierzyć w siebie i nigdy się nie poddawać. Niby banał nad banałami, ale Maja pokazuje jak wiele przeszła w trakcie swojej kariery, ile musiała czekać na kolejny medal olimpijski, ile było na jej drodze niepowodzeń, wypadek jej trenera, chwile zwątpienia, ale sport nauczył ją, że zawsze trzeba walczyć.

Twoim głównym celem jest oczywiście kwalifikacja na igrzyska olimpijskie w Tokio, które odbędą się w 2020 roku. Jak oceniasz zasady eliminacji do tej imprezy?

Tak - to jest mój główny cel na kolejne lata. Kwalifikacje są brutalne, jeżeli nie jesteś z najlepszej „15” na świecie, to musisz nastawić się na dwuletnie eliminacje i bardzo dużą ilość startów. Żeby nie było tak kolorowo, to już dziś musisz walczyć w preeliminacjach, aby chociaż mieć szansę dostać się na te starty  kwalifikacyjne. Robię teraz wszystko, żeby być na to fizycznie przygotowany. Już w tym roku mocno pracowałem przez jesień, zimę i wiosnę, żeby teraz móc startować co tydzień w bardzo mocnych wyścigach, takich jak niemiecka Bundesliga, czy Puchar Europy. To nie jest tylko start, ale też ciężkie podróże, regeneracja po występie, a i trzeba znaleźć czas na trening pomiędzy zawodami, a jak startujesz przez trzy miesiące, tydzień w tydzień, to jest piekielnie trudno utrzymać formę na równym poziomie. Mi się to w miarę udaję. Mógłbym się nastawić na 3-4 występy w roku i się do nich przygotować na 110 procent, ale nic by ci to nie dało na przyszłość. Tę twardą szkołę musiałem w tym roku przejść, bo kiedy jak nie teraz? W niemieckiej Bundeslidze nauczyłem się przede wszystkim twardej walki w wodzie, ostrego tempa kolarskiego i piekielnie szybkiego biegu, jakiego nie ma nawet na Pucharach Europy. W tym roku chce się skupić na jesiennych startach, które pozwolą mi zdobywać potrzebne punkty. Wierzę, że będę gotowy na przyszły sezon, a ten zapowiada się ciekawie, bo mój trening ulegnie zmianie i będzie nastawiony na wynik, a nie jak do tej pory na "odbudowę".

Tegoroczny sezon rozpocząłeś z wysokiego „C”. Od zwycięstwa w pierwszych zawodach z cyklu Pucharu Polski w Olsztynie. Czy ta wygrana dodała Ci skrzydeł? Jak podsumujesz swoje występy w tym sezonie?

Tak. Wiadomo, że wygrana cieszy. Nie urosły mi po tym występie skrzydła, ale ten start pokazał mi, nad czym muszę jeszcze popracować. Startów mam dużo w tym roku. Za mną  jest ich już dziewiętnaście, z czego z siedemnastu jestem bardzo zadowolony, a o dwóch chciałbym zapomnieć, lecz trzeba było je przeanalizować i wyciągnąć z nich wnioski. Nie zawsze jesteś w stu procentach gotowy, musisz to zaakceptować, chwilę jesteś załamany, ale dzień po starcie myśl już o kolejnym i tam pokaż się z jak najlepszej strony. Każdy ma kryzys, nawet taki cyborg jak Mario Mola, który w jeden weekend może wygrać na luzie, a w drugim jest dopiero czternasty. Triathlon uczy pokory. Cieszę się, że mogę ścigać się w Bundeslidze, gdzie co dwa tygodnie jest brutalne ściganie na sprincie. Już miałem obitą głowę, byłem poodzierany na całym ciele, ale to pokazuje, że nie możesz być miękki, jeżeli chcesz się tam ścigać. Miałem doskonały występ, z bardzo szybkim biegiem, a tydzień później prosto z obozu przeżyłem na zawodach ogromny kryzys.

 


Przejdźmy teraz do serii standardowych pytań. Co je Tomasz Marcinek? Jak wygląda twoje codzienne menu? Często liczysz kalorie?


Specjalnej diety nie mam. Wiem co jeść, żeby mieć siłę na trening. Zdarzają się wpadki żywieniowe, których próbuję uniknąć. Mogę korzystać ze specjalnej diety, która jest stworzona przez niemieckich lekarzy i skierowana indywidualnie do sprinterów, ale w tym roku nie kombinowałem. Spożywałem głównie węglowodany i dużo wołowiny na masę. Codziennie jem jednak co innego, ale rano lubię zjeść sporą porcję owsianki z owocami i orzechami.

Ogłoszony niedawno przez Polski Związek Triathlonu system obowiązkowych licencji, który obowiązywać będzie od 2018 roku, wzbudził bardzo duże zainteresowanie w środowisku triathlonowym. Jakie masz zdanie na ten temat?

Jest to dobre rozwiązanie dla przyszłości triathlonu w Polsce. Wiele osób myśli, że jest to skok na kasę. Wiem, że tak nie będzie. W Niemczech roczne licencje w cenie 120-200 euro sprzedają się w ilości 27 000 sztuk i z tego dodatkowo można finansować rozwój triathlonu. Wielu bardziej niż wydania opłat za licencję obawia się zrobienia badań lekarskich. Warto przed 2018 rokiem określić na co konkretnie pójdą te pieniądze i podać to do publicznej wiadomości. Bycie licencjonowanym zawodnikiem jest dumą i tak do tego trzeba podchodzić. Uważam, że Polski Związek Triathlonu poza tym, że wprowadza obowiązkowe licencje, powinien poszukać także kolejnych sponsorów. Jest to bardzo żmudna praca, ale naprawdę warto. My, polscy zawodnicy, nie jesteśmy sportowcami gorszego sortu. Ba! Sądzę, że jesteśmy lepsi niż inne nacje, tylko musimy w to uwierzyć, zmieniać trening i inwestować w przyszłość triathlonu w naszym kraju.

Jak zachęciłbyś młodzież, by poszła w twoje ślady?

Przede wszystkim trzeba zmienić mit triathlonowy. Ciągle widać, że triathloniści to herosi szos, pływalni i parków. Widać tylko gigantyczne dystanse na zawodach triathlonowych. W Polsce zbyt dużą uwagę poświęca się maratonom. Sprawa jest jasna - tam są pieniądze, triathlonowi amatorzy oraz pseudo trenerzy, którzy wmawiają, że liczy się tylko Ironman. Rodzic na takie mordercze dystanse nie pośle swojego dziecka. Zróbmy więc wszystko, żeby padł ten cholerny mit triathlonowych cyborgów. Nasz sport jest piękny. Nie jest cięższy niż pływanie, czy bieganie. Jest po prostu wszechstronny, dzięki temu zbudujesz swoje ciało i odporność psychiczną na lata, a dodatkowo poznasz wielu ludzi. To m.in. dlatego należy wpierać system licencyjny, aby powstawały kluby, które będą wyławiać triathlonowe talenty, a ich jest w Polsce dużo, bo jesteśmy bardzo walecznym krajem. Musi powstać cała liga aquathlonowa, około 16-20 startów w kraju i to już w przyszłym roku. Nie ma na co czekać i tam wyławiać kolejnych młodych zawodników, a przy okazji tych startów promować naszą dyscyplinę. Radzę, aby stworzyć ligę triathlonową, która da kopa polskim zawodnikom, płacić im za sam przyjazd, zaś kluby i szkoleniowców wpierać z systemu licencyjnego. Wtedy wszystko pójdzie do przodu.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Mikołajczyk,
Polski Związek Triathlonu


Zdjęcia: Tomasz Marcinek TRI